Jestem estetką, więc oceniam książki po okładce. Zazwyczaj te pstrokate nie wzbudzają mojej sympatii i podchodzę do nich jak pies do jeża. Mimo kolorowej okładki Dyrdymarków forma nie przerasta treści i to się chwali!
Od lat wiadomo, że przerost formy nad treścią nie jest niczym dobrym. Na szczęście w parze z pstrokatą okładką Dykrymarków idzie też niesamowicie ciekawa treść. Tytuł książki naturalnie kojarzy się z „dyrdymałkami” czyli z wypowiedziami, które nie mają sensu. W tym przypadku wypowiedzi mają sens, ale zahaczają o najróżniejsze dziedziny życia, tworząc swego rodzaju kalejdoskop.
O czym?
Dyrdymarki to w przeważającej części opowieści z radia. Jako że mnie samej świat radiowy nie jest obcy, treść była dla mnie niesamowicie ciekawa. Myślę też, że zainteresowałabym każdego, kto chociaż raz w życiu słuchał radia, bo kogo nie ciekawi to, jak wygląda od kuchni audycja autorska, czy wywiady z największymi gwiazdami muzyki pop?
Teksty, które można nazwać krótkimi felietonami, oprócz radia mówią o ulubionych miejscach Niedźwieckiego, ulubionych płytach i lubionych potrawach. Nawet kilka przepisów można tam znaleźć.
Przyjemności
Dyrdymarki to lektura niezwykle odprężająca. Dawno żadna książka nie sprawiła mi tyle przyjemności. Warto ją przeczytać, bo może znajdzie się w niej inspirację do posłuchania starej płyty, czy pojechania w zupełnie nieznane miejsce. Na jesienne wieczory jak znalazł!
Dyrdymarki pochłonęłam w tempie ekspresowym i było mi przykro, że to już koniec. Na szczęście pan Niedźwiecki ma na swoim koncie inną książkę, po którą sięgnę jak najszybciej.
Moja ocena: